sobota, 9 lutego 2013

Zbiór rzeczy, które mnie wkurwiają

          Ostatnimi czasy skupiłam się w swoich postach głównie na swojej osobie, co zresztą z naturą narcyza i osoby skrajnie próżnej czyniłam z dziką przyjemnością. W zasadzie nawet wpis dotyczący mojego lebiodctwa życiowego był pewnym aktem hymnu pochwalnego do siebie samej... W ramach zadośćuczynienia postanowiłam więc poświęcić teraz moją uwagę czemuś, co nie jest mną, a mianowicie tylko przedmiotom tudzież osobom z mojego otoczenia. Żeby jednak nie było zbyt uroczo, skupiłam się wyłącznie na ich ... wadach. A wszystko to zebrałam w wypunktowaną listę, o wdzięcznej nazwie: "Zbiór osób i rzeczy, które mnie wkurwiają". No to c'm'on.

1. Papierosy. Teraz pewnie wiele osób wyda z siebie okrzyk przerażenia: "wtf?!", ale jednak, to prawda. Śmierdzą. I osoby, które je palą, potem też śmierdzą. Są drogie. I powodują te różne straszne rzeczy, którymi nas kłują w oczy ich opakowania. Nie wspomnę o zmarszczkach. Mówiłam już, że śmierdzą? No i kaszle się po nich niebotycznie, a przynajmniej ja zawsze kaszlę, a potem muszę udawać, że to tylko przeziębienie. I mimo tego wszystkiego, są tak zajebiście smaczne. I nawet jeżeli to tylko efekt działania mojego umysłu czy zwykłe  placebo, to zawsze mi się wydaje, że rozładowują stres i napięcie - w końcu nie ma to jak fajeczka przed egzaminem, albo po kolokwium.... Do tego tak idealnie pasują do niemal każdej sytuacji życiowej - jak powrót z uczelni to najlepiej z fajką. Droga na uczelnię też z fajką jakoś szybciej przebiega. Nie wspomnę już o każdej imprezie, w końcu nigdy tak dobrze się nie pije piwa tudzież innych napojów wyskokowych, jak wtedy, gdy ma się ten dymiący patyczek w ręce. A najlepiej się pali na spotkaniach z przyjaciółmi - przed szkołą, przed uczelnią, na balkonie podczas domówek. W końcu rozmowa ze znajomymi jest zawsze świetna, ale o ileż ŚWIETNIEJSZA jest, jeśli jest to wyjście na papierosa. To podczas takich wyjść można poznać najskrytsze sekrety swoich towarzyszy-palaczy. Poużalać się na swój los. Powspominać dawne czasy. Cokolwiek by to nie było, zawsze ma jakiś taki, może odrobinę menelowaty, ale jednak niepowtarzalny urok. I to mnie właśnie najbardziej wkurwia - jak rzecz, która jest tak zajebista, może mieć równocześnie tyle wad?! Stąd też od paru lat prowadzę ze sobą nieprzerwalny konflikt wewnętrzny, próbując znaleźć jakiś punkt dominujący pośród tych wad i zalet. A że zwykle, głównie pod wpływem alkoholu, szalka ta jakoś tak się przechyla na rzecz zalet, to moje starania do rzucenia palenia, ograniczają się zwykle do jego... ograniczenia. I tu może zacytuję słowa Marka Twaina, które idealnie opisują moje dążenia: "Nie ma nic łatwiejszego, jak rzucenie palenia. Robiłem to już setki razy". Dokładnie.
2. Alkohol.  Tutaj w zasadzie to co wyżej, tylko "kaszel" zastąpiłabym "kacem mordercą", "zmarszczki" - "milionem wysłanych nieprzemyślanie sms-ów", a co do ceny... no tak, jeśli chodzi o pewne trunki mają one zdecydowaną przewagą nad fajkami. Ze względu jednak na to, że jestem świeżo po imprezie, wolę zakończyć na tym ten temat i przejść do kolejnego aspektu.
3. Tajemnicza A.  No wreszcie nadeszła na nią pora! Nie wiem czy jeden podpunkt wystarczy, żeby opisać całe... bogactwo... jej osobowości i zachowania, ale potraktujmy to jako wstęp do naszych kolejnych  wnikliwych rozważań na jej temat. W każdym razie, osoba ta cechuje się niesamowitą pewnością siebie, która jest całkowicie nieproproporcjonalna w stosunku do poziomu jej IQ. Jej udawania "wielce wykształconej i jakże yntelygentnej" osoby i próby moralno-filozoficznych wywodów, głównie w towarzystwie przystojnych przedstawicieli płci męskiej (chociaż w zasadzie nie przystojnych.... KAŻDYCH przedstawicieli płci męskiej) zwykle wywołują u mnie i Omegi skrajne zażenowanie - co jednak jest najdziwniejsze, odbiorcy jej słowotoku zwykle traktują go całkowicie poważnie i wierzą, że ona jest faktycznie taka oczytana, i taka obeznana w świecie.... Do tego wszystkiego dochodzą jej opowieści, (niekiedy powtarzane pary razy dziennie, tak jakby miała włączoną jakąś funkcję typowej MP3: "po przesłuchaniu piosenki, niech będzie grana jeszcze raz - po opowiedzeniu historii o swoim kolejnym podboju miłosnym, opowiedz ją jeszcze kilkanaście razy, aż do porzygu, bo wszyscy już zdążyli zapomnieć, o czym mówiłaś 5 minut temu, repeat, repeat."), których morał zawsze jest taki, że jest ona piękna, uroczą i błyskotliwą osobą, że (dziś) zakochało się w niej tysiące, ba, miliony mężczyzn, niestety przez swój obowiązek moralny musiała ich wszystkich odrzucić, a w każdej z tych sytuacji wyróżniła się niebywałym obyciem i poczuciem humoru. Chociaż w jej przypadku raczej "chumoru" - mówiłam już, że ta inteligentna i oczytana kobieta ma pewne problemy z ortografią? .Do tego wszyskiego wykazuje kurewsko-irytujące zapędy do krytyki wszystkich wokół siebie, głównie poprzez użycie kontrastu wobec siebie samej: "Bo ty jesteś taka tępa i brzydka i w ogóle jakaś nieprzystosowana do świata...Nie to co JA - bo JA to kiedyś.....", szczególnie w sytuacjach, gdy ma szerokie grono widzów wokół siebie i nadzieję, że to jakoś poprawi opinię na jej temat w oczach innych albo może własną samoocenę... Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, jednak żeby całkiem się nie wkurwić, opiszę już tylko jej jedną cechę charakteru, która niestety szczególnie ciąży nam podczas każdego spotkania czy większej imprezy - ta "diva" i "sexbomba" uwielbia podrywać wszystko co się rusza. Nieważne, czy to 30-stoletni dj (żonaty), czy może młodociany psychopata, który lubi rzucać groźby, że najpierw zabije siebie, a potem zabije swoich znajomych (no, konkretnie to mnie), pokroi na kawałki i zje (dokładnie w takiej kolejności). Nieokrzesanym i długowłosym towarzystwem, które bierze prysznic średnio raz na miesiąc też nie pogardzi, wiek tu w zasadzie nie gra tu większej roli - jakby poznała jakiegoś "hot 10-latka" to myślę, że nie omieszkałaby wykorzystać na nim swoich podrywów, głównie po to, żeby później opowiadać wszem i wobec:"ech, i kolejny nieszczęśnik się we mnie zakochał...". A co do tych metod podrywu.... Wymienię tu tylko szczypanie we wszelkie części ciała, kopanie, bicie, popychanie... i może na tym poprzestanę. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że spędzamy z nią dość sporą ilość czasu - sama nie wiem, czy to znów kwestia melancholii związanej z latami szkolnymi, podczas których się zapoznałyśmy, czy może jakiś wrodzony masochizm... Cieszy mnie jednak przy tym wszystkim jedna, choć głupia myśl - mimo tego, że nasza Tajemnicza A. zawsze jest w centrum zainteresowania (albo raczej tylko tak jej się wydaje), w MOIM rankingu zajęła zaledwie miejsce trzecie. He he.
4.  Mężczyźni.  No tak, to dopiero temat rzeka. Od razu jednak chcę zwrócić uwagę na fakt, że nie jestem żadną jebaną feministką, bo ja uwielbiam płeć męską i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Mimo tego, jakimi są burakami i gburami. A może właśnie dlatego...? W ogóle jestem zdania, że określenie "feministka" w dzisiejszych czasach to tylko wyraz jakiegoś pozerstwa, głównie wyrażany przez kobiety, które zostały boleśnie zranione przez jakiegoś niedoszłego ukochanego, i teraz w ramach odwetu wobec tego podłego świata postanowiły sobie nagle być FEMINISTKAMI, i w ten sposób przejąć rolę nie tych odrzuconych a odrzucających. Zawsze to trochę lepiej brzmi, cwaniary. Myślę jednak, że w sytuacji, w której znalazłyby obiekt swoich westchnień, który tym razem odwzajemniłby ich uczucia, zapomniałaby o swoich wszystkich wzniosłych ideach, i biegałyby za tymże obiektem, z przysłowiowym motorkiem w dupie. Możliwe, że są wyjątki, jednak jak wiadomo, potwierdzają one tylko regułę. Coś o tym wiem - sama kiedyś uważałam się za feministkę. Taka moja mała dygresja. W każdym bądź razie, w podpunkcie tym nie chcę się skupiać na WSZYSTKICH mężczyznach, tylko na pewnej części, która doskonale reprezentuje wszelkie te ich najbardziej irytujące cechy, a równocześnie jest grupą, z którą niestety miałam najwięciej do czynienia w ciągu mojego 20-letniego życia. Osobą, która jest w zasadzie uosobieniem wszystkiego, co mnie u mężczyzn wkurwia jest mój były- niedoszły, Jebany Erotoman i Pseudointelektualista. I w zasadzie już w tym przydomku zawierają się jego najbardziej wkurwiające cechy. Jeśli chodzi o pierwszą... łatwo się domyślić. Gdyby jednak kierowała nim tylko jakaś dzika żądza sexu to może bym to przetrwała - ale najgorsze było to, że 3/4 naszych spotkań stanowiły jego opowieści na temat SWOICH erotycznych podbojów. "A taka jedna to próbowała zdobyć nade mną przewagę w łóżku. Ale jej się nie udało, jakoś mnie to nie dziwi, he he. A łącznie ich ile było? Nie pamiętam, za dużo żeby liczyć", i wszystko mówione tym takim pseudo-nonszalanckim tonem, w którym jednak łatwo było dostrzec desperackie pragnienie zaimponowania i ukrycie swoich własnych.... niedoskonałości? Jakiś uraz z dzieciństwa? Brak uznania? A może kompleks własnego ZBYT MAŁEGO wyznacznika męskości? Lepiej nie wnikać. Ogólnie 4/4 naszych spotkań polegały na jego opowieściach o sobie. O swoim geniuszu, o swoich licznych zainteresowaniach i o trzech kierukach studiów, których się podjął (a każdy tak marny, że nie znalazł zatrudnienia w żadnej z tych dziedzin). A wszystko przerywane przez cytaty z jakichś encyklopedii albo złote myśli, których prawdopodobnie nauczył się na pamięć, żeby szpanować swoją wiedzą przed takimi naiwniarami jak ja. Co druga wypowiedź brzmiała więc mniej więcej tak: "Zaiste de facto można to pojęcie ująć w ten sposób... Z punktu widzenia behawiorystów problem ten ma jednak bardziej dualistyczne przesłanki, azaliż. A widziałaś jak ta kelnerka się na mnie patrzy? Brałaby mnie tu i teraz jak dziki zwierz, gdybym tylko kiwnął palcem. De facto. O czym to mówiłem?" No właśnie - niekończące się opowieści o tym, jakie ma niesamowite powodzenie u płci przeciwnej - nawet jeśli to była prawda, to niekoniecznie chciałam o tym słyszeć. Przytoczę tu może jedną sytuację, gdy po jakiejś półtorej godziny opowieści, tym razem dotyczącej jego nieopisywalnego bogactwa i fortuny (jednego mu nie można zarzucić - braku wyobraźni), zaczerpnął oddech i po sekundzie ciszy powiedział, że teraz on chce mi zadać pytanie. We mnie już zadrżało serce, już urosła nadzieja, że wreszcie dopuści mnie do głosu, że interesuje go też to, co ja chcę przekazać... I wtedy usłyszałam: "Co jeszcze chcesz o mnie wiedzieć?".
       Ostatnio zaś spotkałam się z facetem, który nie dość, że wykazał większość tych cech + zdecydowanie nie grzeszył urodą, to jeszcze w międzyczasie popisywał się jakimiś swoimi pseudo-buntowniczymi poglądami, które głównie opierały się na tym, że on jest poligamistą i nie wyznaje instytucji małżeństwa (patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i miną wyrażającą: "Naprawdę znasz kobietę, która chciałaby za ciebie wyjść?"), a po tym wszystkim nastąpił wykaz warunków, skierowanych w moją stronę. Prawie jak jakiś cyrograf, który powinnam była podpisać krwią. Brzmiały one mianowicie tak, że jakby ten Bóg Sexu i Władca Świata CHCIAŁ ze mną być, to od razu ostrzega, że może mieć inne dziewczyny poza mną, tak jak i ja mogę mieć innych facetów. Bo on się nie może ograniczać. Powinnam była mu odpowiedzieć wtedy: "Nie dzięki, rolę dziwki przyjmuję tylko na weekendy w nieparzyste tygodnie miesiąca", zamiast tego jednak dyplomatycznie wykręciłam się od kolejnego spotkania "rozbieżnością charakterów i poglądów na życie". Uff. Po tym wszystkim powinnam całkowicie stracić wiarę w ludzkość i ograniczyć się do platonicznej miłości do jakiegoś aktora filmowego, mimo tego ja wciąż wierzę, że są na świecie normalni, przyzwoici, przystosowani społecznie mężczyźni, z wskaźnikiem ego równym wskaźnikowi ich inteligencji. Bo wiara góry przenosi, nadzieja umiera ostatnia, a że nadzieja matką głupich, to już pomińmy milczeniem - amen.
               Myślałam, żeby wspomnieć jeszcze tu o moim psie, który jakoś idealnie wpasowuje mi się w schemat irytująco-wkurwiających rzeczy, jednak tym razem się powstrzymam, ze względu na jego dość sędziwy wiek. Zamiast tego, jako podsumowanie rzeczy wywołujących u mnie obłęd wymienię tu na koniec telefony z ekranem dotykowym. Zaledwie wczoraj zostałam obdarowana tym cudem techniki (do teraz się zastanawiam, czy to był jakiś akt zemsty na mnie, czy bezprzyczynowa złośliwość), a ja już zdążyłam zadzwonić przypadkiem do 4 osób i uruchomić milion pięćset niechcianych aplikacji, na koniec zaś mój wspaniały nowy telefon pierdolnął mnie kantem w głowę w środku nocy, gdyż nierozsądnie położyłam go przed snem na oparciu łóżka, a on akurat o 3 nad ranem postanowił się zsunąć... Niewiele brakowało do zatrzymania u mnie akcji pracy serca. Za to jednego sms-a pisałam dziś całe 15 minut. Ale może to już kwestia mojego upośledzenia wobec postępu cywilizacyjnego...
                No dobra, koniec tego dobrego na dziś, już wystarczająco sobie podniosłam ciśnienie. Idę leczyć kaca, a kolejny post - coming soon.

                                                                                                                                                      Alfa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz