piątek, 1 lutego 2013

Ballada o Tomku

         Wciągnął mnie wir sesji, a ściślej mówiąc (i wcale się nie chwaląc) to ja wciągnęłam sesję. Zaliczenie matematyki w pierwszym terminie traktuje za nie lada sukces, i nie chodzi o to, że zależy mi na opinii kujona czy na jak najwyższych ocenach, po prostu musiałam sobie coś udowodnić. Przez cały okres trwania liceum byłam skrajnie tępiona przez moją nauczycielkę matematyki, nazwijmy ją… Monstrualna Dzi - jeden z moich demonów przeszłości. Od kiedy sięgam pamięcią miała do mnie wąty, zawsze wszystko moja wina, zawsze kiedy ktoś czegoś nie umiał zrobić przy tablicy, brała mnie. I nie dlatego, że miała nadzieję, że to rozwiążę, nie, ona doskonale wiedziała, że za huja tego nie tknę,  chciała po prostu sobie poparskać, postękać, pocharczeć i mnie publicznie zgnoić i wyszydzić. Kiedy więc dowiedziałam się o ocenie z egzaminu, miałam ochotę biec do niej jakieś 160 km i krzyknąć look at me now, BITCH
Z chemii w sumie było podobnie, nauczycielka oprócz poprawiania włosów (których de facto nie miała) i powtarzania w kółko, głosem srającego kota ‘’but-1-ol, but-2- ol’’, nie robiła nic. I to maja być nauczyciele?! Pedagodzy? Elita intelektualna? Oni powinni podsycać tlącą się w każdym człowieku miłość do benzenu, powinni wzbudzać pożądanie do uzgadniania reakcji, ekscytację czy tym razem wytraci się lustro srebrowe czy ceglasto-pomarańczowy osad, ale nie bo po co, łatwiej zniechęcić i zanudzić na śmierć. W kilku liceach w moim mieście była moda na zwracanie się do nauczycieli per profesorze. Jak już mamy być tacy ę ą to proponowałabym małe uściślenie: panie profesorze MAGISTRZE, co by pamiętać, że do tytułu profesora brakuje im jednak kliku publikacji naukowych. No, ale to przecież mały szczegół.
 W każdym razie Pan Tomasz jest inny.  Zaiste jest jak gejzer, tryska strumieniami wiedzy na wszystkie strony, każdy może się w niej skąpać i zasmakować. Pamiętam na ostatnim wykładzie z matematyki, kiedy tak siedziałam wpatrzona w niego, a on siedząc na swoim biurku gapił się tępo w podłogę i bawił długopisem.. Cały czas miał na sobie czarny, długi płaszcz, ani na chwilę go nie ściągnął. Nawet tak się zaczęłam zastanawiać… A może on pod nim nic nie ma? Może na wykładach to potulny misiaczek intelektualista, a w głębi duszy szalony ekshibicjonista? Może idąc nocą przez park upatruje sobie jakąś samotną, starszą kobietę po czym podbiega do niej, zamaszystym ruchem rozpina płaszcz i krzyczy głosem psychopaty „
haa mam cię!” ? Ach, Panie Tomaszu, gdyby był Pan tylko o jakieś 80 lat młodszy to brałabym Pana rękami i nogami. 
W każdym razie z fantazjowania o jego wielkim, potężnym, nabrzmiałym geniuszu matematycznym wybudził mnie pewien pretensjonalny, piskliwy głosik „dlaczego nic nie zrobiłaś z moim sprawozdaniem, co z ciebie za koleżanka, co ja teraz zrobię?!” Słowa te stawały się coraz głośniejsze, coraz dobitniej we mnie uderzały, a moja irytacja w ekspresowym tempie rosła. Ja pierdole znowu jakieś wąty. Odwracam się i widzę wbite w siebie wybałuszone oczy mojej koleżanki (tej samej która nie umie używać kalkulatora). Bo ja jako jedyna z mojej podgrupy ruszyłam dupę w przeddzień wystawiania ocen do doktorka Nieogara, żeby się dowiedzieć co z moim zacnym sprawozdaniem. A propos, przypomniało mi się, jak kiedyś na zajęciach prowadzonych przez niego czekaliśmy na nagrzanie próbki godzinę, po czym miał nam pokazać jakieś zajebiste doświadczenie. Niestety po wyciągnięciu próbki z pieca potknął się, a próbka wylądowała w stojącym obok wiadrze z wodą. Cóż, taka tam dygresja. Oczywiście sprawozdanie było źle, brakowało jakiegoś wykresu, danych, zresztą mniejsza z tym. Jako że przyjechałam to pomógł mi je poprawić i mi je zaliczył (mój urok osobisty). No, ale niestety większość mojej grupy miała niezaliczone i to oczywiście moja wina, bo powinnam tam siedzieć i poprawiać sprawozdania każdej z moich peudokoleżanek, a jakże. Bo nie mają mózgu i nie dotarło do nich, że nawet jeśli się ma dobrą średnią, ale nie ma się zaliczonych wszystkich sprawozdań to nie jest się zwolnionym z egzaminu pisemnego. No po prostu się wściekłam, dziewucha zaczęła drzeć na mnie ryja, zrobiła ze mnie przy wszystkich jakiegoś pierdolonego kujona, który dąży do celu po trupach. Pretensje w stylu: to był mój lizak, ja go tu położyłam ty mi go zjadłaś! Czemu mam wrażenie, że otaczają mnie sami idioci? Czyżby to była prawda? Poza tym pannie i tak zwolnienie z egzaminu nie wchodziło, więc nie wiem o co tyle krzyku. Ostatnio wszyscy mnie wkurwiają. A już najbardziej wkurwiają mnie ludzie, którzy nie umieją chodzić. Przepychają się, podłażą pod nogi, idą, idą, nagle się zatrzymują i kręcą w kółko jak pojebani, próbuję ich wyminąć z prawej nie da się, z lewej też nie. Kurwa! Albo w autobusach, minuta do zatrzymania się na przystanku, a ci już: gotowi do startu, start! RUSZYLI! Pchają się do tych drzwi, taranują, mówię, że ja też tu kurwa wysiadam, ale nie, bo to oni muszą być jak najbliżej drzwi żeby im ten pierdolony autobus czasami nie odjechał.
 Na koniec przypomniało mi się coś jeszcze co mnie wielce zażenowało w ostatnim czasie. Moja znajoma tzw. Tajemnicza A, zdała egzamin na prawo jazdy za pierwszym razem, kiedy JA męczyłam się aż cztery! A ta według której 15 dzielone na 3 to 4,coś zdała ot tak! No cóż, zawsze wiedziałam, że ma świetne zadatki na tirówkę. To znaczy kierowcę tira, chciałam powiedzieć.
Musze się odprężyć i skutecznie zresetować, o tak, zasłużyłam na to. Pora zdobywać świat z Alfą.





                                                                                                                                                                            Omega

4 komentarze:

  1. Kocham Twoją ironię. Też mnie wkurwiają ludzie co idą całymi chodnikami.
    "Koleżaneczki" miej w dupie, jeżeli Ci nie zależy na kontaktach z nimi. Tak naprawdę studia są indywidualną sprawą i dobrowolną. Przecież wcale nie muszą tam być. Zatem "miej wyjebane, a będzie Ci dane". Niech każdy się martwi o siebie. :P
    Też zawsze miałem problemy z matematyką. A chemii nie lubię przez nauczycielkę z liceum. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieee... Jak mogłaś wspomnieć o tych niedobrych, rozpychających się ludziach? Nie było mnie w szkole od wczoraj i czułam błogi spokój i harmonię... A Twoje wspomnienie o nieumiejętności chodzenia przybliżyło mnie myślami do Gimbaziątek z mojego ZSO -.- Człowiek wychodzi spomiędzy szafek - wpada na Gimbaziątko, idzie kulturalnie pod klase... A Gimbaziątko przed samym nosem wykonuje obrót o kąt 180 stopni...Kurrr zapiał. Moja harmonia została zburzona, ale i tak wielbię Cię za styl pisania :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Powinnaś pisać więcej o swoich płomiennych romansach i życiu seksualnym, to sie sprzeda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Masz rację. Natchnąłeś mnie. Już wkrótce niezapomniany erotyk o byłych niedoszłych.

      Usuń