środa, 20 lutego 2013

Przypadki nie istnieją

          Trwają ferie, przez co nie mam kogo hejtować i straciłam chwilowo życiowy cel. No może poza moim upierdliwym sąsiadem, który dzień w dzień równo o godzinie 13 wyciąga swój zajebisty sprzęt i zaczyna nim wiercić (to chyba jakiś rytuał), nieziemsko mnie to wkurwia, ale ma też swoje plusy, doprowadza mnie do otwarcia oczu i zwleczenia się z łóżka. Mam za dużo wolnego czasu, a o dziwo nie każdą wolną chwilę spędzam na oddawaniu się alkoholowi, co zmusza mnie do intensywnego myślenia, wspominania, a wręcz toczenia bitwy z własnymi myślami na przeróżne tematy. Zaczęłam się zastanawiać nad swoim życiem, a w szczególności nad wszystkimi czynnikami, które mogły się przyczynić do przemiany grzecznej dziewczynki (która niegdyś rozważała z mamusią teorie spiskowe otrucia Mickiewicza) w egocentryczną socjopatkę, której dziką przyjemność sprawia wyśmiewanie ludzi.  Może jakiś uraz z dzieciństwa? Zaczęłam się też tak zastanawiać (a propos walentynek) czemu dziewczyny lecą na chamów. Czemu zawsze, gdy miałyśmy do wyboru spokojnego, ułożonego chłopca i tzw. męską dziwkę, zawsze wzdychałyśmy do tego drugiego? Postanowiłam zrobić małe podsumowanie byłych niedoszłych, co by sobie jeszcze bardziej zjebać humor, chociaż przyznam ( wcale się nie chwaląc,) że walentynki zakończyły się nieoczekiwanie… Po prostu nieoczekiwanie. Przeanalizujmy męską psychikę, są niby tak łatwi, a tak trudni, co za paradoks. Od razu zaznaczę, że nie mam żadnego urazu i nie pisze tego jako feministka ani socjopatka. No ok, może jednak mam uraz, ale zajebiście miło się go leczy.  Moje problemy psychiczne zaczęły się w gimnazjum, kiedy to moja rodzicielka stwierdziwszy, że na pewno mam ADHD zapisała mnie na kurs tańca w nadziei, że się tam wymęczę i w końcu przymknę. Przechodziłam wtedy etap „ nienawidzę szkoły, klasy, rodziny, CIEBIE NIENAWIDZĘ W SZCZEGÓLNOŚCI i jeszcze raz nienawidzę mojej klasy” i był to najgorszy moment na odkrywanie prawdy o miłości. Niestety moja naiwna psychika upodobała sobie jako obiekt westchnień mojego instruktora tańca. Jak tak teraz patrzę z perspektywy czasu na moje nieudolne próby zwrócenia na siebie jego uwagi, za każdym razem zadaje sobie to samo pytanie: MÓZGU DO CHUJA PANA, GDZIE TY KURWA BYŁEŚ!? I co z tego, że miałam 13 lat a on 23 i tak miał mnie kochać! Dwa lata istnej gehenny, trzy zapisane pamiętniki, tysiące obmyślonych planów i wszystko na marne, no ale.. przecież każda hot 13stka tak ma, prawda?  W każdym razie czas mijał, a mój mózg powoli wracał na swoje miejsce, gdy nagle zostałam olśniona przez kolegę z kursu. Co prawda jeszcze wtedy byłam dość nieśmiała ( jeszcze nie wiedziałam jaką moc ma moja zajebistość) żeby się do niego odezwać, ale i tak wiedziałam, że MNIE LUBI. No bo niby czemu ktoś miałby MNIE NIE LUBIĆ HĘ? Czar prysnął kiedy na obozie tanecznym zostałam zdradzona z tępym, łatwym koniem. Chciałam mu za to podpalić wycieraczkę, ale w akcie buntu wypaliłam paczkę fajek po czym rzygałam przez pół nocy fantazjując przy tym jak tańczę salsę bachate na jego pogrzebie.
Potem wygrałam los na loterii i spotkałam Ciccio. Wyleczył mnie z chorego zauroczenia go go dancerami i w końcu poczułam, że żyję. O wow, to rośnie! (Może szok miejscowych Italianów, na wieść że Polacy mają już w sklepach coca colę i papier toaletowy pominę...)  Zaznaczam, że nie był starym zboczeńcem tylko wesołym chłopcem w moim wieku. Spędzaliśmy razem każdą przerwę i wieczór, urocze. W każdym razie to co dobre szybko się kończy, a co chujowe trwa wiecznie więc, nastał czas powrotu do Polski i znowu wszystko zrobiło się szare i zimne (zwalmy to na zmianę klimatu).

W liceum w końcu spotkałam ludzi takich jak ja, a przynajmniej tak mi się wydawało za każdym razem kiedy byłam w stanie słodkiej nieważkości. Proste powtarzające się schematy i te same przeplatające problemy i jakże proste rozwiązania. Upijmy się i bawmy! Pytanie, a co teraz?

a)zawsze się sobie podobali i  będą ze sobą (prawdopodobieństwo bliskie zera)
b) na siłę będą ze sobą przez chwilę (takie tam dla pozorów przyzwoitości)
c) ona zagubiona i wykorzystana, w szale upokorzenia i straconej godności wyzwie go od męskich dziwek (czemu mi się to kojarzy z Alfą?)
d) on w celu dowartościowania się i zabłyśnięcia nazwie ją łatwą i  pochwali się kolegom
e) SĄ DOROŚLI! (oboje udadzą ze się nie znają)

W każdym razie nie wiem czy to chęć dorównania zagranicznym serialom ( swego rodzaju pozerstwo i kompleks) czy po prostu życie naprawdę jest takie pojebane. Te emocje, ta adrenalina, to oczekiwanie czy Adamo zdradzi Anę  z Alessandrą i co powie Evie Tomasso o Giannie po pijaku? Podoba mu się czy ma ją za idiotkę? Czy Ceclilia naprawdę ma gołe zdjęcia Matiasa? Czy Pietro usłyszał co mówiła o nim Agnese? Czy Paolo naprawdę zada Giussepinie takie same rany cielesne jak ona jemu psychiczne?  Czy nauczycielka fizyki ma romans z uczniem i śpiewa codziennie rano we gonna fight, fight for this love (niestety nie wyglądała jak Cheryl) tańcząc do tego z pałką ebonitową? Ambrogio założył się z Bartolomeo o Rose?!
Ciągłe powtarzanie tych samych błędów niszczy psychikę. Zaczęłam się zastanawiać po chuj ktoś pisze książki o utopijnej miłości, aż po grób i kręci denne komedie romantyczne, które nie maja nic wspólnego z prawdą? Dziewczynka żyje w słodkiej nieświadomości  dorasta na takich idiotycznych ideałach, potem idzie do gimnazjum/liceum i.. bum! Okazuje się, że żeby przetrwać wśród chcących wykorzystać cię chamów i gburów musisz być pewną siebie, niezależna suką niezdolną do empatii. Na siłę spróbowałam szczęścia z przyzwoitym chłopakiem nudnym jak.. Po prostu nudnym i na tym słowie zaczyna się i kończy jego charakter. Była to gehenna gorsza od wieści, że chłopak który mi się  podoba wyruchałby nawet węża, bo jest chujem. I tak też zrobił. Bo jest przecież ZAJEBISTY. Chociaż  w sumie to odnoszę wrażenie, że nigdy nie mógł się zdecydować czy ma wyjebane, żyje chwilą i jest szczęśliwym hedonistą czy jest aż tak zagubiony i rucha węże po to żeby nie myśleć, pocieszyć się i dowartościować. Reszta napotkanych osobników płci męskiej już żadnego głębszego wpływu na mnie nie miała i za pewne mieć nie będzie, ani Pseudohokeista ani Tap Feszyn Artist ani KSU Fan, amen. Ależ ja jestem zgorzkniała, ależ to było słabe i nudne. Powinnam to podsumować jednym prostym zdaniem: Nienawidzę was wszystkich.

 A tak naprawdę to w końcu obejrzałam 8 sezon Dr Housa, a zakończenie mnie okrutnie rozczarowało. Nie tak miało być, musiałam się wyżyć, a to był własnie mój protest. Dziękuję za uwagę.

Kochajmy się!








Omega

sobota, 9 lutego 2013

Zbiór rzeczy, które mnie wkurwiają

          Ostatnimi czasy skupiłam się w swoich postach głównie na swojej osobie, co zresztą z naturą narcyza i osoby skrajnie próżnej czyniłam z dziką przyjemnością. W zasadzie nawet wpis dotyczący mojego lebiodctwa życiowego był pewnym aktem hymnu pochwalnego do siebie samej... W ramach zadośćuczynienia postanowiłam więc poświęcić teraz moją uwagę czemuś, co nie jest mną, a mianowicie tylko przedmiotom tudzież osobom z mojego otoczenia. Żeby jednak nie było zbyt uroczo, skupiłam się wyłącznie na ich ... wadach. A wszystko to zebrałam w wypunktowaną listę, o wdzięcznej nazwie: "Zbiór osób i rzeczy, które mnie wkurwiają". No to c'm'on.

1. Papierosy. Teraz pewnie wiele osób wyda z siebie okrzyk przerażenia: "wtf?!", ale jednak, to prawda. Śmierdzą. I osoby, które je palą, potem też śmierdzą. Są drogie. I powodują te różne straszne rzeczy, którymi nas kłują w oczy ich opakowania. Nie wspomnę o zmarszczkach. Mówiłam już, że śmierdzą? No i kaszle się po nich niebotycznie, a przynajmniej ja zawsze kaszlę, a potem muszę udawać, że to tylko przeziębienie. I mimo tego wszystkiego, są tak zajebiście smaczne. I nawet jeżeli to tylko efekt działania mojego umysłu czy zwykłe  placebo, to zawsze mi się wydaje, że rozładowują stres i napięcie - w końcu nie ma to jak fajeczka przed egzaminem, albo po kolokwium.... Do tego tak idealnie pasują do niemal każdej sytuacji życiowej - jak powrót z uczelni to najlepiej z fajką. Droga na uczelnię też z fajką jakoś szybciej przebiega. Nie wspomnę już o każdej imprezie, w końcu nigdy tak dobrze się nie pije piwa tudzież innych napojów wyskokowych, jak wtedy, gdy ma się ten dymiący patyczek w ręce. A najlepiej się pali na spotkaniach z przyjaciółmi - przed szkołą, przed uczelnią, na balkonie podczas domówek. W końcu rozmowa ze znajomymi jest zawsze świetna, ale o ileż ŚWIETNIEJSZA jest, jeśli jest to wyjście na papierosa. To podczas takich wyjść można poznać najskrytsze sekrety swoich towarzyszy-palaczy. Poużalać się na swój los. Powspominać dawne czasy. Cokolwiek by to nie było, zawsze ma jakiś taki, może odrobinę menelowaty, ale jednak niepowtarzalny urok. I to mnie właśnie najbardziej wkurwia - jak rzecz, która jest tak zajebista, może mieć równocześnie tyle wad?! Stąd też od paru lat prowadzę ze sobą nieprzerwalny konflikt wewnętrzny, próbując znaleźć jakiś punkt dominujący pośród tych wad i zalet. A że zwykle, głównie pod wpływem alkoholu, szalka ta jakoś tak się przechyla na rzecz zalet, to moje starania do rzucenia palenia, ograniczają się zwykle do jego... ograniczenia. I tu może zacytuję słowa Marka Twaina, które idealnie opisują moje dążenia: "Nie ma nic łatwiejszego, jak rzucenie palenia. Robiłem to już setki razy". Dokładnie.
2. Alkohol.  Tutaj w zasadzie to co wyżej, tylko "kaszel" zastąpiłabym "kacem mordercą", "zmarszczki" - "milionem wysłanych nieprzemyślanie sms-ów", a co do ceny... no tak, jeśli chodzi o pewne trunki mają one zdecydowaną przewagą nad fajkami. Ze względu jednak na to, że jestem świeżo po imprezie, wolę zakończyć na tym ten temat i przejść do kolejnego aspektu.
3. Tajemnicza A.  No wreszcie nadeszła na nią pora! Nie wiem czy jeden podpunkt wystarczy, żeby opisać całe... bogactwo... jej osobowości i zachowania, ale potraktujmy to jako wstęp do naszych kolejnych  wnikliwych rozważań na jej temat. W każdym razie, osoba ta cechuje się niesamowitą pewnością siebie, która jest całkowicie nieproproporcjonalna w stosunku do poziomu jej IQ. Jej udawania "wielce wykształconej i jakże yntelygentnej" osoby i próby moralno-filozoficznych wywodów, głównie w towarzystwie przystojnych przedstawicieli płci męskiej (chociaż w zasadzie nie przystojnych.... KAŻDYCH przedstawicieli płci męskiej) zwykle wywołują u mnie i Omegi skrajne zażenowanie - co jednak jest najdziwniejsze, odbiorcy jej słowotoku zwykle traktują go całkowicie poważnie i wierzą, że ona jest faktycznie taka oczytana, i taka obeznana w świecie.... Do tego wszystkiego dochodzą jej opowieści, (niekiedy powtarzane pary razy dziennie, tak jakby miała włączoną jakąś funkcję typowej MP3: "po przesłuchaniu piosenki, niech będzie grana jeszcze raz - po opowiedzeniu historii o swoim kolejnym podboju miłosnym, opowiedz ją jeszcze kilkanaście razy, aż do porzygu, bo wszyscy już zdążyli zapomnieć, o czym mówiłaś 5 minut temu, repeat, repeat."), których morał zawsze jest taki, że jest ona piękna, uroczą i błyskotliwą osobą, że (dziś) zakochało się w niej tysiące, ba, miliony mężczyzn, niestety przez swój obowiązek moralny musiała ich wszystkich odrzucić, a w każdej z tych sytuacji wyróżniła się niebywałym obyciem i poczuciem humoru. Chociaż w jej przypadku raczej "chumoru" - mówiłam już, że ta inteligentna i oczytana kobieta ma pewne problemy z ortografią? .Do tego wszyskiego wykazuje kurewsko-irytujące zapędy do krytyki wszystkich wokół siebie, głównie poprzez użycie kontrastu wobec siebie samej: "Bo ty jesteś taka tępa i brzydka i w ogóle jakaś nieprzystosowana do świata...Nie to co JA - bo JA to kiedyś.....", szczególnie w sytuacjach, gdy ma szerokie grono widzów wokół siebie i nadzieję, że to jakoś poprawi opinię na jej temat w oczach innych albo może własną samoocenę... Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, jednak żeby całkiem się nie wkurwić, opiszę już tylko jej jedną cechę charakteru, która niestety szczególnie ciąży nam podczas każdego spotkania czy większej imprezy - ta "diva" i "sexbomba" uwielbia podrywać wszystko co się rusza. Nieważne, czy to 30-stoletni dj (żonaty), czy może młodociany psychopata, który lubi rzucać groźby, że najpierw zabije siebie, a potem zabije swoich znajomych (no, konkretnie to mnie), pokroi na kawałki i zje (dokładnie w takiej kolejności). Nieokrzesanym i długowłosym towarzystwem, które bierze prysznic średnio raz na miesiąc też nie pogardzi, wiek tu w zasadzie nie gra tu większej roli - jakby poznała jakiegoś "hot 10-latka" to myślę, że nie omieszkałaby wykorzystać na nim swoich podrywów, głównie po to, żeby później opowiadać wszem i wobec:"ech, i kolejny nieszczęśnik się we mnie zakochał...". A co do tych metod podrywu.... Wymienię tu tylko szczypanie we wszelkie części ciała, kopanie, bicie, popychanie... i może na tym poprzestanę. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że spędzamy z nią dość sporą ilość czasu - sama nie wiem, czy to znów kwestia melancholii związanej z latami szkolnymi, podczas których się zapoznałyśmy, czy może jakiś wrodzony masochizm... Cieszy mnie jednak przy tym wszystkim jedna, choć głupia myśl - mimo tego, że nasza Tajemnicza A. zawsze jest w centrum zainteresowania (albo raczej tylko tak jej się wydaje), w MOIM rankingu zajęła zaledwie miejsce trzecie. He he.
4.  Mężczyźni.  No tak, to dopiero temat rzeka. Od razu jednak chcę zwrócić uwagę na fakt, że nie jestem żadną jebaną feministką, bo ja uwielbiam płeć męską i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Mimo tego, jakimi są burakami i gburami. A może właśnie dlatego...? W ogóle jestem zdania, że określenie "feministka" w dzisiejszych czasach to tylko wyraz jakiegoś pozerstwa, głównie wyrażany przez kobiety, które zostały boleśnie zranione przez jakiegoś niedoszłego ukochanego, i teraz w ramach odwetu wobec tego podłego świata postanowiły sobie nagle być FEMINISTKAMI, i w ten sposób przejąć rolę nie tych odrzuconych a odrzucających. Zawsze to trochę lepiej brzmi, cwaniary. Myślę jednak, że w sytuacji, w której znalazłyby obiekt swoich westchnień, który tym razem odwzajemniłby ich uczucia, zapomniałaby o swoich wszystkich wzniosłych ideach, i biegałyby za tymże obiektem, z przysłowiowym motorkiem w dupie. Możliwe, że są wyjątki, jednak jak wiadomo, potwierdzają one tylko regułę. Coś o tym wiem - sama kiedyś uważałam się za feministkę. Taka moja mała dygresja. W każdym bądź razie, w podpunkcie tym nie chcę się skupiać na WSZYSTKICH mężczyznach, tylko na pewnej części, która doskonale reprezentuje wszelkie te ich najbardziej irytujące cechy, a równocześnie jest grupą, z którą niestety miałam najwięciej do czynienia w ciągu mojego 20-letniego życia. Osobą, która jest w zasadzie uosobieniem wszystkiego, co mnie u mężczyzn wkurwia jest mój były- niedoszły, Jebany Erotoman i Pseudointelektualista. I w zasadzie już w tym przydomku zawierają się jego najbardziej wkurwiające cechy. Jeśli chodzi o pierwszą... łatwo się domyślić. Gdyby jednak kierowała nim tylko jakaś dzika żądza sexu to może bym to przetrwała - ale najgorsze było to, że 3/4 naszych spotkań stanowiły jego opowieści na temat SWOICH erotycznych podbojów. "A taka jedna to próbowała zdobyć nade mną przewagę w łóżku. Ale jej się nie udało, jakoś mnie to nie dziwi, he he. A łącznie ich ile było? Nie pamiętam, za dużo żeby liczyć", i wszystko mówione tym takim pseudo-nonszalanckim tonem, w którym jednak łatwo było dostrzec desperackie pragnienie zaimponowania i ukrycie swoich własnych.... niedoskonałości? Jakiś uraz z dzieciństwa? Brak uznania? A może kompleks własnego ZBYT MAŁEGO wyznacznika męskości? Lepiej nie wnikać. Ogólnie 4/4 naszych spotkań polegały na jego opowieściach o sobie. O swoim geniuszu, o swoich licznych zainteresowaniach i o trzech kierukach studiów, których się podjął (a każdy tak marny, że nie znalazł zatrudnienia w żadnej z tych dziedzin). A wszystko przerywane przez cytaty z jakichś encyklopedii albo złote myśli, których prawdopodobnie nauczył się na pamięć, żeby szpanować swoją wiedzą przed takimi naiwniarami jak ja. Co druga wypowiedź brzmiała więc mniej więcej tak: "Zaiste de facto można to pojęcie ująć w ten sposób... Z punktu widzenia behawiorystów problem ten ma jednak bardziej dualistyczne przesłanki, azaliż. A widziałaś jak ta kelnerka się na mnie patrzy? Brałaby mnie tu i teraz jak dziki zwierz, gdybym tylko kiwnął palcem. De facto. O czym to mówiłem?" No właśnie - niekończące się opowieści o tym, jakie ma niesamowite powodzenie u płci przeciwnej - nawet jeśli to była prawda, to niekoniecznie chciałam o tym słyszeć. Przytoczę tu może jedną sytuację, gdy po jakiejś półtorej godziny opowieści, tym razem dotyczącej jego nieopisywalnego bogactwa i fortuny (jednego mu nie można zarzucić - braku wyobraźni), zaczerpnął oddech i po sekundzie ciszy powiedział, że teraz on chce mi zadać pytanie. We mnie już zadrżało serce, już urosła nadzieja, że wreszcie dopuści mnie do głosu, że interesuje go też to, co ja chcę przekazać... I wtedy usłyszałam: "Co jeszcze chcesz o mnie wiedzieć?".
       Ostatnio zaś spotkałam się z facetem, który nie dość, że wykazał większość tych cech + zdecydowanie nie grzeszył urodą, to jeszcze w międzyczasie popisywał się jakimiś swoimi pseudo-buntowniczymi poglądami, które głównie opierały się na tym, że on jest poligamistą i nie wyznaje instytucji małżeństwa (patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i miną wyrażającą: "Naprawdę znasz kobietę, która chciałaby za ciebie wyjść?"), a po tym wszystkim nastąpił wykaz warunków, skierowanych w moją stronę. Prawie jak jakiś cyrograf, który powinnam była podpisać krwią. Brzmiały one mianowicie tak, że jakby ten Bóg Sexu i Władca Świata CHCIAŁ ze mną być, to od razu ostrzega, że może mieć inne dziewczyny poza mną, tak jak i ja mogę mieć innych facetów. Bo on się nie może ograniczać. Powinnam była mu odpowiedzieć wtedy: "Nie dzięki, rolę dziwki przyjmuję tylko na weekendy w nieparzyste tygodnie miesiąca", zamiast tego jednak dyplomatycznie wykręciłam się od kolejnego spotkania "rozbieżnością charakterów i poglądów na życie". Uff. Po tym wszystkim powinnam całkowicie stracić wiarę w ludzkość i ograniczyć się do platonicznej miłości do jakiegoś aktora filmowego, mimo tego ja wciąż wierzę, że są na świecie normalni, przyzwoici, przystosowani społecznie mężczyźni, z wskaźnikiem ego równym wskaźnikowi ich inteligencji. Bo wiara góry przenosi, nadzieja umiera ostatnia, a że nadzieja matką głupich, to już pomińmy milczeniem - amen.
               Myślałam, żeby wspomnieć jeszcze tu o moim psie, który jakoś idealnie wpasowuje mi się w schemat irytująco-wkurwiających rzeczy, jednak tym razem się powstrzymam, ze względu na jego dość sędziwy wiek. Zamiast tego, jako podsumowanie rzeczy wywołujących u mnie obłęd wymienię tu na koniec telefony z ekranem dotykowym. Zaledwie wczoraj zostałam obdarowana tym cudem techniki (do teraz się zastanawiam, czy to był jakiś akt zemsty na mnie, czy bezprzyczynowa złośliwość), a ja już zdążyłam zadzwonić przypadkiem do 4 osób i uruchomić milion pięćset niechcianych aplikacji, na koniec zaś mój wspaniały nowy telefon pierdolnął mnie kantem w głowę w środku nocy, gdyż nierozsądnie położyłam go przed snem na oparciu łóżka, a on akurat o 3 nad ranem postanowił się zsunąć... Niewiele brakowało do zatrzymania u mnie akcji pracy serca. Za to jednego sms-a pisałam dziś całe 15 minut. Ale może to już kwestia mojego upośledzenia wobec postępu cywilizacyjnego...
                No dobra, koniec tego dobrego na dziś, już wystarczająco sobie podniosłam ciśnienie. Idę leczyć kaca, a kolejny post - coming soon.

                                                                                                                                                      Alfa

piątek, 1 lutego 2013

Ballada o Tomku

         Wciągnął mnie wir sesji, a ściślej mówiąc (i wcale się nie chwaląc) to ja wciągnęłam sesję. Zaliczenie matematyki w pierwszym terminie traktuje za nie lada sukces, i nie chodzi o to, że zależy mi na opinii kujona czy na jak najwyższych ocenach, po prostu musiałam sobie coś udowodnić. Przez cały okres trwania liceum byłam skrajnie tępiona przez moją nauczycielkę matematyki, nazwijmy ją… Monstrualna Dzi - jeden z moich demonów przeszłości. Od kiedy sięgam pamięcią miała do mnie wąty, zawsze wszystko moja wina, zawsze kiedy ktoś czegoś nie umiał zrobić przy tablicy, brała mnie. I nie dlatego, że miała nadzieję, że to rozwiążę, nie, ona doskonale wiedziała, że za huja tego nie tknę,  chciała po prostu sobie poparskać, postękać, pocharczeć i mnie publicznie zgnoić i wyszydzić. Kiedy więc dowiedziałam się o ocenie z egzaminu, miałam ochotę biec do niej jakieś 160 km i krzyknąć look at me now, BITCH
Z chemii w sumie było podobnie, nauczycielka oprócz poprawiania włosów (których de facto nie miała) i powtarzania w kółko, głosem srającego kota ‘’but-1-ol, but-2- ol’’, nie robiła nic. I to maja być nauczyciele?! Pedagodzy? Elita intelektualna? Oni powinni podsycać tlącą się w każdym człowieku miłość do benzenu, powinni wzbudzać pożądanie do uzgadniania reakcji, ekscytację czy tym razem wytraci się lustro srebrowe czy ceglasto-pomarańczowy osad, ale nie bo po co, łatwiej zniechęcić i zanudzić na śmierć. W kilku liceach w moim mieście była moda na zwracanie się do nauczycieli per profesorze. Jak już mamy być tacy ę ą to proponowałabym małe uściślenie: panie profesorze MAGISTRZE, co by pamiętać, że do tytułu profesora brakuje im jednak kliku publikacji naukowych. No, ale to przecież mały szczegół.
 W każdym razie Pan Tomasz jest inny.  Zaiste jest jak gejzer, tryska strumieniami wiedzy na wszystkie strony, każdy może się w niej skąpać i zasmakować. Pamiętam na ostatnim wykładzie z matematyki, kiedy tak siedziałam wpatrzona w niego, a on siedząc na swoim biurku gapił się tępo w podłogę i bawił długopisem.. Cały czas miał na sobie czarny, długi płaszcz, ani na chwilę go nie ściągnął. Nawet tak się zaczęłam zastanawiać… A może on pod nim nic nie ma? Może na wykładach to potulny misiaczek intelektualista, a w głębi duszy szalony ekshibicjonista? Może idąc nocą przez park upatruje sobie jakąś samotną, starszą kobietę po czym podbiega do niej, zamaszystym ruchem rozpina płaszcz i krzyczy głosem psychopaty „
haa mam cię!” ? Ach, Panie Tomaszu, gdyby był Pan tylko o jakieś 80 lat młodszy to brałabym Pana rękami i nogami. 
W każdym razie z fantazjowania o jego wielkim, potężnym, nabrzmiałym geniuszu matematycznym wybudził mnie pewien pretensjonalny, piskliwy głosik „dlaczego nic nie zrobiłaś z moim sprawozdaniem, co z ciebie za koleżanka, co ja teraz zrobię?!” Słowa te stawały się coraz głośniejsze, coraz dobitniej we mnie uderzały, a moja irytacja w ekspresowym tempie rosła. Ja pierdole znowu jakieś wąty. Odwracam się i widzę wbite w siebie wybałuszone oczy mojej koleżanki (tej samej która nie umie używać kalkulatora). Bo ja jako jedyna z mojej podgrupy ruszyłam dupę w przeddzień wystawiania ocen do doktorka Nieogara, żeby się dowiedzieć co z moim zacnym sprawozdaniem. A propos, przypomniało mi się, jak kiedyś na zajęciach prowadzonych przez niego czekaliśmy na nagrzanie próbki godzinę, po czym miał nam pokazać jakieś zajebiste doświadczenie. Niestety po wyciągnięciu próbki z pieca potknął się, a próbka wylądowała w stojącym obok wiadrze z wodą. Cóż, taka tam dygresja. Oczywiście sprawozdanie było źle, brakowało jakiegoś wykresu, danych, zresztą mniejsza z tym. Jako że przyjechałam to pomógł mi je poprawić i mi je zaliczył (mój urok osobisty). No, ale niestety większość mojej grupy miała niezaliczone i to oczywiście moja wina, bo powinnam tam siedzieć i poprawiać sprawozdania każdej z moich peudokoleżanek, a jakże. Bo nie mają mózgu i nie dotarło do nich, że nawet jeśli się ma dobrą średnią, ale nie ma się zaliczonych wszystkich sprawozdań to nie jest się zwolnionym z egzaminu pisemnego. No po prostu się wściekłam, dziewucha zaczęła drzeć na mnie ryja, zrobiła ze mnie przy wszystkich jakiegoś pierdolonego kujona, który dąży do celu po trupach. Pretensje w stylu: to był mój lizak, ja go tu położyłam ty mi go zjadłaś! Czemu mam wrażenie, że otaczają mnie sami idioci? Czyżby to była prawda? Poza tym pannie i tak zwolnienie z egzaminu nie wchodziło, więc nie wiem o co tyle krzyku. Ostatnio wszyscy mnie wkurwiają. A już najbardziej wkurwiają mnie ludzie, którzy nie umieją chodzić. Przepychają się, podłażą pod nogi, idą, idą, nagle się zatrzymują i kręcą w kółko jak pojebani, próbuję ich wyminąć z prawej nie da się, z lewej też nie. Kurwa! Albo w autobusach, minuta do zatrzymania się na przystanku, a ci już: gotowi do startu, start! RUSZYLI! Pchają się do tych drzwi, taranują, mówię, że ja też tu kurwa wysiadam, ale nie, bo to oni muszą być jak najbliżej drzwi żeby im ten pierdolony autobus czasami nie odjechał.
 Na koniec przypomniało mi się coś jeszcze co mnie wielce zażenowało w ostatnim czasie. Moja znajoma tzw. Tajemnicza A, zdała egzamin na prawo jazdy za pierwszym razem, kiedy JA męczyłam się aż cztery! A ta według której 15 dzielone na 3 to 4,coś zdała ot tak! No cóż, zawsze wiedziałam, że ma świetne zadatki na tirówkę. To znaczy kierowcę tira, chciałam powiedzieć.
Musze się odprężyć i skutecznie zresetować, o tak, zasłużyłam na to. Pora zdobywać świat z Alfą.





                                                                                                                                                                            Omega